Za nami kilka bardzo ciepłych dni, które Mama, Tata i Synek_w_bojówkach skwapliwie wykorzystali, by pobiegać po plaży w co najmniej lekkich ubraniach. Z resztą, nie tylko po plaży, choć przesypywanie piasku Synek szczególnie sobie upodobał. Nie omieszkali też odwiedzić placu zabaw, a podczas majówki wybrali się do Ciechocinka, pieszczotliwie nazywanego w rodzinie retro kurortem, a tam zwiedzali parki, zagajniki i deptaki w iście afrykańskim słońcu.
No ale, do rzeczy. Tytuł dzisiejszego wpisu może być nieco mylący i zupełnie nie zdradliwy - wszak w upalne dni należy chronić milusińskich przed nadmiarem ultrafioletu, o czym Mama_w_bojówkach pamiętała, zawczasu zaopatrzywszy Synka w czapeczki z daszkiem, chusteczki na głowę i dziecięcy krem z wysokim filtrem SPF. Nie w tym problem. Problem w tym, że niektórzy rodzice tytułowe hasło wzięli sobie zbytnio do serca...
Maleństwa nowonarodzone, jak wiadomo, termoregulacji właściwie nie mają i często bywa im zimno bez względu na to, jaką porą roku przyszły na świat. Ich strój powinno się jednak rozsądnie dobierać do pogody - Synek_w_bojówkach przyszedł na świat właśnie u progu lata, a w długim rękawku czy spodniach za kolanka spędził wyłącznie kilka pierwszych dni, gdy był świeżynką ledwo co wypisaną ze szpitala. Poza tym nosił niemal zawsze krótki rękawek, bezrękawniki, często miał nagie nóżki, a czapeczkę i kocyk Mama wkładała mu do gondolki wózka wtedy, gdy chciał spać, bo tak lubił ;) Obecnie niemal roczny Synek ubiera się właściwie tak samo, jak rodzice - w chłodniejsze dni hołdując zasadzie, że należy nałożyć jedną warstwę więcej niż ma na sobie Mama czy Tata.
Nader często jednak w ciepłe, a nawet gorące wiosenno-letnie dni, Mama i Synek_w_bojówkach widywali (i widują dotąd, o zgrozo!) na spacerach maleństwa w najróżniejszym wieku i najróżniejszych wózkach opatulone jak, nie przymierzając, Eskimosi - kombinezony czy pajacyki obowiązkowo z długim rękawkiem, czapeczki a na nie kapturki, skarpetki i zakryte buciki, a na to wszystko kocyk lub kołderka plus osłonka wózka. Uff. Nieważne, że na zewnątrz jest lekko piętnaście stopni w cieniu, nieważne, że maleństwo ma czerwoną jak wisienka buźkę, a nierzadko krzyczy już z gorąca. Skąd ten pęd do przegrzewania dzieci? Do okrywania ich niezliczonymi warstwami materiału, nie dając im możliwości przystosowania się do różnych temperatur? Czy maluch nie powinien się hartować, oddychać świeżym powietrzem, przyzwyczajać do zmienności pór roku ubrany odpowiednio do pogody? Mama_w_bojówkach odnosi nieodparte wrażenie, że wielu maluchom nie daje się takiej szansy... A potem rodzice dziwią się, że ich pociecha często choruje, że męczą ją infekcje czy inne alergie... A można było temu zapobiec w tak prosty, wygodny sposób!
Drodzy rodzice, tego lata dajcie swoim pociechom pooddychać bez nadmiaru warstw ubranek. Bardzo Was proszę ;)